niedziela, 10 czerwca 2012

Słowacja - Polska - (Olsztyn)

Po imprezce w klubie Ponorka (łódź podwodna) ranek jest ciężki. Niektórzy z nas mają problemy ze startem w życiorys.
Motywacja dojechania dziś do domu jednak zwycięża i opuszczamy gościnny pensjonat Antonio.
Polska.



Drogi zatłoczone ponad miarę, okolice Rzeszowa i Lublina to walka o każdy kilometr - by być bliżej domu. W Lublinie podejmujemy ryzykowną decyzję by jechać przez Warszawę. Dziś otwarcie mistrzostw Euro 2012.
Kiklanaście km przed stolicą dosięga nas skrzydło burzy, nad Warwaszą walą pioruny, oberwanie chmury - "niezłą pogoda nad stadionem" - myślę. Jednak okazuje się że burza była ale kilka kilkoetrów obok stadionu.

Ulice w Wwie wymarłe jak po ataku bomby neutronowej. na wisłostradzie spotykamy tylko kilkanaście samochodów - całą warszawkę robimy w 20 minut - to się już w naszym życiu nigdy nie powtórzy! Wszystcy siedzą przed tv, w strefie kibica lub na stadionie - trwa mecz otwarcia.

Do Olsztyna dojeżdżamy po 21ej. Strzela szampan, dziękujemy sobie wzajemnie za ostatnie trzy tygodnie spędzone razem. Ciężko bedzie treaz wrócic do normalności. Wiemy teraz dużo więcej o wspólnym podróżowaniu, następna wyprawa wyjdzie jeszcze lepiej.

Podsumowując:
Sześciu facetów i sześć motocykli
2 - GS1200
2 - GS1200 ADV
1 - KTM 990 ADV
1 - Suzuki V-Strom

20 dni, jeden bez jazdy motocyklem; odpoczynek/zwiedzanie Kapaocji

niemal 10.000 km, 9 państw

autostrady, dobre szerokie i puste drogi tureckie i rosyjskie, kilkaset km niby-dróg gruzińskich (realnie offroad), podłe nawierzchnie dróg ukraińskich...

nocelgi pod maniotami, w gościnnych domach, pensjonatach, jeden raz w hotelu

jedzenie loklane, awarjnie żywnośc liofilizowana

tatarzy, ukraińcy, rosjanie, gruzini, turcy, bułgarzy, rumuni, słowacy.....

mamy 32 Gb materiałów wideo do obrobienia, bedą filmy (!)

... BYŁO DOBRZE.....

Rumunia - Węgry - Słowacja

Jak pisałem wcześniej - "obwodnica" Bukaresztu dała nam nieźle w kość.
Dojechaliśmy jednak do miasta w którym urodził się hrabia Drakula Sighișoara.
Nocleg w pensjonacie z booking.com ktorego nie polecamy ze względu na oschłość i niechęć właścicielki, mimo ze był czysty i z zamykanym podwórzem.
Śniadanko musiało być wiec na starym mieście i bardzo dobrze o starówka jest piękna. Foty poniżej.




Podsumowując Rumunię - to w pełni cywilizowany kraj, z piękną przyrodą i miasteczkami, zamkami wartymi zobaczenia. Ceny podobne do polskich.Dużo inwestycji niemieckich powoduje że standard jest wyższy niż przewidywaliśmy.
Dalej droga prowadziła na Słowację. Tu popełniliśmy błąd wybierając opcję trasy "optymalnej" w gps. Poprowadził nas uroczą drogą - przez wioski i wioseczki, z wielkimi dziurami w asfalcie. Fajn trasa na powolne włócznie się po Rumunii ale nie na strzelenie tranzytowo 760 km. Szybko więc wróciliśmy do opcji trasy "szybkiej" i po powrocie na drogi szybkiego ruchu dojechaliśmy na wieczór do słowackiego Presov.
Po drodze było spotkanko z rumuńskimi policjantami, którzy twierdzili, że w strefie nadgranicznej mandatów kredytowych nie dają, a jak Sławek odmówił płacenia stwierdzili że będzie miał kłopoty na granicy gdzie zaraz zadzwonią. Blef, szantaż - jak zwał tak zwał, ważne że nie działa :) granicę przejechaliśmy jedynie lekko zwalniając.

środa, 6 czerwca 2012

Bułgaria - Rumunia

Nad ranem budzi nas deszcz pukający o siciany namiotów. Odwrót na drugi bok i czekamy: alo on się zmęczy albo my. Wygralismy - około 8:00 przestaje padać, składamy sprzęty i wio - Rumunia czeka, a dom coraz bliżej. Przejśie Bułgaria/Rumunia to najszybsza granica na naszej trasie. Wystarczyło pokazać jeen paszport z sześciu możliwych i "good luck"!
"Obwodnica" Bukaresztu - ring jak Berliński ale z jednym pasem STOI. I to STOI na długosci kilkunastu kilometrów. MASAKRA - bieżemy korek bokiem, prawym, lewym - jest coraz bardziej blisko TIRów. na szczęście leci karetka pogotowia - podczepiamy pod nią 6 motocykli i ... WWWIIIOOO... lecimy na sygnale kilka kilometrów mijając stojace TIRy i gdzieniegdzie osobówki.
Spimy w pensjonacie (bo pada descz) w miescie narodzin Drakuli - Sigishoara. Milutko.

Turcja - Bułgaria

Rano - bunt na pokładzie. Nigdzie dalej nie jedziemy zanim nie zamoczymy tyłków w morzu - prawdziwym. Postnowiono - zrobiono. Znaleźć czystą plażę blisko prortu - rzecz niemożliwa, trudno, sztuka kompromisów polegała tu na nie przejmowaniem się tłustymi plamami oleju na powierzchni. Kapiel zaliczona, 1,5 godzinne opalanie też - dzida autoostradą do Bułgarii.




Kraj ten nie odstaje za bardzo od Polski. Czuemy się niemal jak w domu. Lecimy jakieś 400 km i spimy na dziko, pod namiotami w górach. Ognisko, opowieści letniej treści - jest dobrze; nawet fochy dzisiejszego dnia chwilowo mijają.

wtorek, 5 czerwca 2012

Kapadocja (lot balonem) - Istambuł

Pobudka 4:30. Wyjazd busem spod hotelu o piątej rano by oglądać wschód słońca nad Kapadocją z kosza balonu. Niezwykłe przeżycie - kosztowne, lecz warte polecenia. Zliczyliśmy 52 balony w powietrzu.
Wszystko zorganizowane bardzo profesjonalnie, bezpiecznie. Kierujący balonem specjalnie leci bardzo blisko skał i drzew (można zrywać owoce) by potem wznieść się na 700 metrów nad ziemię. Lądowanie wprost na przyczepie - udało się lecz z pomocą kilku osób obsługi.





Druga część dnia była bardzo ciężka. Zrobiliśmy w deszczu po autostradach (bardzo dobrych!) 900 km. Wieczorem, o zachodzie słońca przejechaliśmy przez Istambuł (sprawnie 100 km miasta bez zatrzymania, 100-120 km/h) do Silivri - niestety kemping był pełny. W pobliskim pensjonacie nie mogliśmy zanocować ponieważ były podwójne łóżka i właściciel nie zgodził się by spali w nich faceci - tylko mąż i żona. Szukaliśmy innych miejsc wożąc z tyłu na bagażach chłopców którzy pokazywali nam drogę. Pensjonaty były w strasznym standardzie, a nędzne hotele chciały 70 LT za noc od osoby.
Blisko północy wybraliśmy w GPS Motel SAHIL w MARMARA ELEGRISI (www.sahilmotel.com) - i to był strzał w dziesiątkę. Bardzo miła obsługa, niemal na deptaku, czyste pokoje za 40 LT od osoby. Grubo po północy padamy do łóżek - dziś na nogach (kołach) byliśmy 20 godzin. Jutro Bułgaria.

Turcja - Kapadocja odpoczynek

Choć dojazd do Kapadocji nie był usłany różami, mając założone ciemne szyby w kaskach, jazda po zmroku to udręka. Grupa zgubiła naszego przewodnika Piotra w miejscowości Kiaseri. Piotr sam dotarł do miejscowości, w której mieliśmy spać. Pytając miejscowego restauratora o nocleg - pojechaliśmy za jego skuterkiem do polecanego hotelu - bez rewelacji. Chcemy to zostać 2 noce by odpocząć od motocykli więc szukamy czegoś lepszego za niską cenę. Idziemy do miejscowego biura turystycznego. Murat - handlarz z dziada pradziada daje nam 40% zniżki na hotel, przelot balonem i wieczór turecki. hotel jest też bardzo słaby i brudny; rezygnujemy z hotelu - on strzela focha i anuluje wszystkie upusty. Iąc noca po ulicach zachodzimy do hotelu w skale (120 eur / doba/ osoba) i potem do hotelu Akuzun (www.hotelakuzun.com), który przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Wysoki standard pokoi, za niewielką cenę (wynegocjowaną), pomoc w załatwieniu busa do zwiedzania okolicy, załatwienie lotu balonem, profesjonalny angielski, którym posługiwała się obsługa. Mógłbym tak wyliczać w nieskończoność, a powiem po prostu, miejsce godne polecenia.

Wracając do naszego pobytu, był to dzień odpoczynku od jazdy motocyklami. Jacek niestety spędził ten dzień w hotelu wracając do zdrowia po zatruciu pokarmowym - reszta busem zwiedzając polecane miejsca: pasabagi, devrent valley, cavusin, avanos, kaymakli. Zajęło nam to 6 godzin.









niedziela, 3 czerwca 2012

Turcja - baaaaardzo długa droga od jeziora Van - Ürgüp

Bardzo długa droga oznacza 1000km jednego dnia, wyjechaliśmy o ósmej rano i dojechaliśmy na dziewiątą wieczorem. Drogi w Turcji są świetne, jednak wiele z nich jest w trakcie przebudowy, co nas trochę zwalniało. Nie mniej udało nam się pokonać założony dystans, ja oczywiście umierałem na każdym postoju z powodu złego samopoczucia.

Kolacja, dzień wcześniej, niestety mi zaszkodziła i stąd mam czas aby wam to opisać. Grupa zjadła rybkę, ja natomiast pokusiłem się na baraninę, która wywołała peturbacje żołądkowe i dzisiejszą niedyspozycję. Chłopaki zwiedzają skalne miasto w Kapadocji, jeżdżąc klimatyzowanym busikiem, ja natomiast utkwiłem w pokoju hotelowym. Jutro sobie odbiję w balonie nad miastem.

Zacznijmy jednak od początku dnia. Tak wyglądała restauracja, obok której spędziliśmy noc, a poniżej zdjęcie widoku jaki widzieliśmy wychodząć z niej.


Jajka na nasze śniadanie wysiedziała ta oto pani:
W trakcie tego maratonu nie obyło się bez pięknych widoków, Turcja, praktycznie w każdej swojej części zachwyca widokami.

Znajdujemy oczywiście czas na posiłek, chyba w jedynej restauracji, która nie próbuje wsytawić nam zbyt dużych cen za posiłek.



Na jednej ze stacji benzynowych zostaliśmy ugoszczeni herbatą, Turcja potrafi być naprawdę gościnna.



Do Ürgüp dojechaliśmy już o zmroku.
Wieczorem zwiedziliśmy stare miasto i oczywiście przepłukaliśmy żołądki aby innych nie spotkało to co mnie.



Poniżej widać śniadanie i widok z pokoju hotelowego.



Wieczorem pewnie wrzucimy fotki ze zwiedzania skalnego miasta.

Turcja - Ararat - jezioro Van

Tak jak Piotr napisał wcześniej, wstaliśmy bardzo wcześnie rano, zwinęliśmy sprzęt biwakowy, zjedliśmy skąpe śniadanie, w odróżnieniu od wcześniejszych, i pojechaliśmy dalej.




Aby nie było zbyt łatwo pojechaliśmy drogą szutrową, na której mieliśmy większą zabawę niż na niejednej asfaltowej drodze na Ukrainie. Po drodze mijaliśmy patrol tureckich pograniczników, uzbrojonych po zęby, nikt nie miał wystarczająco odwagi żeby stanąć i zrobić zdjęcie.
Wokół nas latają śmigłowce, nie możemy wytrzymać żeby nie zrobić zdjęcia. Władza wojska jest pokazywana na każdym kroku, tak na wszelki wypadek aby nie przyszło człowiekowi nic głupiego do głowy.

Jadąc w kierunku Araratu mijamy piękne miejsca, wulkaniczne skały, a także przepiękne pustynne krajobrazy.



W pewnym momencie naszym oczom ukazuje się góra. Pierwsza myśl to "ależ wielka góra ale to chyba nie Ararat". Jechałem z tym przekonaniem przez przynajmniej godzinę, zanim grupa mnie uświadomiła. Takie są skutki nie posiadania mapy lub nawigacji.


Okrążamy górę i pozwalamy sobie na sesję zdjęciową z górą w tle, kilka fotek na facebook'a.





Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej, mamy jeszcze trochę drogi do przejechania na ten dzień. Decydujemy się pojechać na pałac, z którego według przewodnika widać świętą górę. Książka się myli bo Araratu nie widać. Pałac robi duże wrażenie, jak na grupę samców przystało, kierujemy się jak najszybciej do haremu, niestety komnaty okazują się puste. Zwiedzamy zabytek, zdobienia są zachwycające, tak samo jak widok z tarasu widokowego.








Pod pałacem znajduje się jednostka wojskowa, czołgi budzą respekt. Zdjęcie może nie imponować bo było robione z ukrycia.
Po tym postoju ruszyliśmy w kierunku jeziora Van, którego zasolenie jest osiem razy większą niż w morzach. Trochę wiało i nikt nie miał odwagi sprawdzić tej teorii. Udało nam się wynegocjować niższą kwotę za miejsce namiotowe, jednak później słono przepłaciliśmy za kolację i śniadanie bo wszyscy zapomnieli zapytać z góry o cenę.